Mój dzieciak ma już miesiąc. Nie wiem, kiedy to minęło.
Poród miałam przez cc. Nadal uważam, że lepiej byłoby dla mnie (i dla każdej baby pewnie) mieć naturalny. Na samo wspomnienie mnie trzęsie. Niefajne przeżycie. Bardzo niefajne. Mało tego, jestem dałnem i wybrałam szpital państwowy (Madalińskiego) zamiast prywatnej kliniki, mając nadzieję, że jeśli cokolwiek by się działo z dzieckiem lub ze mną podczas operacji, to w szpitalu lepiej się nami zaopiekują. To był koszmar.
Zgodnie z wcześniejszą kwalifikacją, głosiłam się na oddział 19.09.2019 (piękna data,prawda?). Cesarki wykonują w tym szpitalu do godziny 15.00. Byłam ostatnia, na czczo czekałam od 8 rano tylko po to, by po 14.00 dowiedzieć się, że przerzucają mnie na następny dzień. Myśleli, że się popłakałam, bo jestem zdenerwowana samym porodem. Mnie najbardziej wściekło, że moje dziecko nie urodzi się tego dnia. Przyznajcie, serio przyznajcie, że ta data była piękna.
W piątek miałam mieć zrobione cc z samego rana. Znowu od rana czekaliśmy, znowu na czczo (to też wkurzało mnie niesamowicie, bo byłam głodna jak cholera) i z samego rana wzięli nagle inną dziewczynę. Jak się okazało, było to laska, która bardzo bała się naturalnego porodu i miała zaświadczenie od psychiatry. Możecie mnie zlinczować, ale uważam, że dopóki ktoś nie przeżył porodu naturalnego, nie ma prawa mówić, że się go panicznie boi, nie ma prawa dostawać zaświadczenia od psychiatry (co za idiotyczny wymysł!) i nie ma prawa mieć cesarki.
Tak czy siak, w końcu po mnie przyszli. O godz. 12.00 weszłam na salę. Nie chcę opisywać samej cesarki. Spanikowałam odrobinę na samym początku, zanim cokolwiek w ogóle zrobiono. Potem pierwsze wkłucie w kręgosłup nie wyszło pani anestezjolog (której wygląd bardzo mnie stresował, bo wyglądała jak mężczyzna i wyobrażałam sobie, że przylazła z „Seksmisji”), za drugim razem dopiero się udało.
Pierwsze, co usłyszałam, gdy wyjęli Michała, to kichnięcie. Urodził się dokładnie o 12.20. Dopiero po chwili zawył. Gdy położyli mi go na piersi, stwierdziłam, że urodą nie zachwyca i wygląda jak ropucha. Lekarz i reszta śmiali się i nazwali mnie okropną matką. Okazało się, że jedna z tętnic została przebita i zakrwawiłam się tam za mocno. Przez to zszywanie mnie nie trwało 20, a 40 minut. Nikt oczywiście mężowi nie powiedział, co się ze mną dzieje, tylko kazali mu czekać z bobasem na sali pooperacyjnej. Nie dali mu małego do kangurowania, a ten się nie odezwał. Wjechałam do nich ok. 13.15, do ok. 15.30 miałam małego na piersi. Pionizację zrobili o 20.50, o 21.00 przejechałam na oddział położniczy, a o 21.10 wyrzucili męża z sali. I zostawili mnie samą z małym. Mnie, która nie była w stanie praktycznie chodzić. Ach, i dowiedziałam się, że od teraz mam się zajmować dzieckiem, bo jest moje. No kidding! Gdy spytałam, co jeśli nie będę w stanie się po niego schylić, podnieść go i przenieść na przewijak (co było oczywistym w moim stanie), dowiedziałam się, że „jak mówili, to moje dziecko, więc od teraz mam się nim zająć”. Chory szpital, chore zasady.
Michał urodził się więc 20 września o godz. 12.20 w piątek. Mieliśmy wyjść w poniedziałek, ale okazało się, że za mało przybrał (wg nich niecałe 10% spadku wagi) i chcieli mnie zmusić do podania mu mm. Zaczęłam ściągać laktatorem, żeby przybrał dobrze i w ciągu doby wszystko się naprawiło. We wtorek z kolei Bank Komórek Macierzystych, gdzie kupiliśmy pakiet przysłał informację o reaktywnych Igm i Igg u mnie i kazali sprawdzić małego. A że to szpital, to kolejną dobę zostaliśmy w tym wstrętnym miejscu.
Wczoraj mały skończył miesiąc, a my nie mamy pojęcia, jakim sposobem tak szybko to minęło. Mąż wrócił dziś do pracy, a Michał jest gruby. Jeszcze dwa tygodnie temu nazywaliśmy go małą, słodką małpeczką. Dziś jest szopem. Spasionym szopem. Wszyscy twierdzą, że jest chudziutki. Może w porównaniu z innymi dziećmi i jest, ale w porównaniu z nim sprzed 2 tygodni jest grubasem. Przyciężkawy jest ociupinę.
Na moich rękach wrzeszczy jakby go ze skóry obdzierali, na mężach rękach się uspokaja. Gdy ja gadam, marszczy się tak, że ma więcej zmarszczek na czole niż niejeden staruszek, gdy robi to mąż, gapi się jak zaczarowany albo zasypia. Gdy go całuję w czoło, wygina się na wszystkie strony, gdy robi to mąż, podnosi na niego wzrok jedynie. Moje dziecko jest mniej moje niż mojego męża. Na szczęście 99% kup oddaje w ręce męża. Tak sobie upodobał.
On: Ewidentnie woli, gdy tatuś grzebie mu w pupie.
Ewidentnie. Mnie to pasuje. Wolę się gapić na niego niż na wyciekającą z pieluchy wielką kupę.
*****
Mamy, mamuśki, jak to ze szczepieniami jest? Jakie robiłyście, kiedy i czy robiłyście jakieś badania wcześniej dziecku? Podpowiedzi szukamy.